sobota, 31 maja 2014

Garnier Ultra Doux rozczarowuje


Oczarowana działaniem odżywki Garniera Brzoskwinia i kwiat Tiaré postanowiłam sięgnąć po następną gdy tylko skończyłam opakowanie. Tym razem jednak postawiłam na żurawinę i olejek arganowy ponieważ farbuję włosy. Kupiłam ją wraz z szamponem, urzeczona zapachem i obietnicą producenta jakoby ten zestaw miał pielęgnować, odżywiać oraz zapobiegać utlenianiu koloru bez obciążania moich i tak już cienkich włosów. Łącznie zapłaciłam za niego ok 5€.

Zaraz po powrocie, biorąc prysznic zapragnęłam wypróbować nowy nabytek. Pierwsza myśl: spływa po rękach... Spłukując odżywkę, od razu zwróciłam uwagę na brak miękkości, jaką dawała mi brzoskwinia z kwiatem Tiaré. Osuszyłam się ręcznikiem i zajęłam się toaletą czekając by przeschła mi nieco głowa. Po godzinie zlapałam za grzebień i przeżyłam rozczarowanie- moja czupryna wcale nie była miła w dotyku, narobiłam sobie kołtunów a na grzebieniu zostało sporo włosów.
Trudno, stwierdziłam. Następnym razem dołożę nieco więcej produktu, potrzymam trochę dłużej i będzie ok.
Nazajutrz, przed wyjściem do pracy musiałam umyć grzywkę ponieważ wyglądała już nieestetycznie.
Do tej pory myłam włosy co trzeci dzień, teraz- używając serii z żurawiną zmuszona jestem robić to nawet 4 razy w tygodniu. Nie jestem z tego powodu szczególnie szczęśliwa ponieważ wiecznie brakuje mi czasu. Pół godziny, które muszę poświęcić na odświeżanie fryzury wolałabym spędzić odpoczywając przy dobrej książce lub drzemiąc.

Podsumowując
Daję plus za cenę oraz bardzo przyjemny zapach.
Niestety szampon sprzyja nieco przetłuszczaniu.
Odżywka w bardzo niewielkim stopniu ułatwia rozczesywanie.
Włosy nie są spektakularnie wygładzone ani błyszczące, dość łatwo się plączą.
Odżywka jest dość rzadka, sporo się marnuje spływając z dłoni.
Dokładając każdorazowo produktu, zużywam opakowanie dużo szybciej niż bym sobie życzyła.

Moim kolejnym zakupem zdecydowanie będzie wersja brzoskwiniowa. Zapach koi zmysły, rozczesywanie sprawia przyjemność a przy tym włosy wyglądają na zdrowe i zadbane.
Żurawinowej pewnie nie zużyję do końca, może zastąpię nią piankę do golenia..? ;)
A wy jak dbacie o suche włosy? Dajcie znać czy znalazłyście już wasz numer jeden ;)





piątek, 30 maja 2014

Nickel bio Green Boost


Dokonałam niedawno ciekawego znaleziska w mojej szafce łazienkowej. Przekopując sterty próbek oraz produktów, których z różnych względów nie używam natknęłam się na zestaw Nickel Bio z serii Green Boost. W jego skład wchodzi energetyzujący peeling do twarzy oraz krem nawilżający. Zastanawiałam się z jakiego powodu te specyfiki znalazły się na półce "wieczne nieużycie". Przeszukałam Internet i doszłam do wniosku iż winę za to ponosi powszechne przekonanie, że marka Nickel produkuje kosmetyki dla mężczyzn.
Nic bardziej mylnego- seria BIO przeznaczona jest zarówno dla mężczyzn jak i kobiet.
Podczas internetowych poszukiwań dowiedziałam się rownież, że jestem posiadaczką ciężko dostępnych specyfików w niebotycznej cenie. Swego czasu dostępne były w Sephorze oraz jednym z pudełek GlossyBox, ja natomiast za kupiłam je w Beauty Success podczas posezonowych cięć cenowych i wyprzedaży.
Oba produkty można nabyć po ok. 30€ za sztukę (120pln za scrub???) natomiast trzeba się nieźle naszukać ponieważ dostępne są praktycznie tylko w trzech butikach na świecie- w Paryżu, Londynie oraz Nowym Jorku.
Obie tubki opatrzone są notką BIO oraz ECO CERT- w ten sposób producent informuje, że mamy w dłoni wyroby organiczne. Faktycznie, 99% składników jest pochodzenia naturalnego natomiast wśród wielu pozycji znajdziemy również alkohol benzylowy, mieszaninę alkoholu cetylowego i stearylowego (tu pytanie o komedogenność kremu zbędne), limonen oraz gumę ksantanową. Tak, wiem- by kosmetyk był jedwabisty i pięknie pachniał musi mieć w sobie trochę śmieci ale czy tego spodziewamy się, sięgając po produkt bio?
Prócz nieprzyjemnych niespodzianek znajdziemy tu również składniki takie jak: wyciąg z aloesu czy olej z nasion słonecznika.

Przejdźmy do konkretów. Co mogę o nich powiedzieć...
Peeling działa dość agresywnie. Zawiera maaaaasę bardzo ostrych i twardych drobin. Oczyszczanie twarzy tym cudem graniczy z bólem (wersja dla twardzieli). Dla jednych to na plus, dla innych nie do końca. Mnie to akurat nie przeszkadza bo daje poczucie porządnie " zdartego" martwego naskórka ;) Faktycznie pozostawia skórę bardzo gładką i miłą w dotyku. Nie jestem jednak pewna czy na dłuższą metę tego typu zabieg okaże się korzystny dla mojej problematycznej cery. Z racji zbliżającego się lata nie chcę jednak stawiać na peelingi enzymatyczne. Do tej pory miałam do czynienia z kilkoma i za każdym razem kończyło się średnio w kierunku do tragedii. Pożyjemy- zobaczymy.
Co do kremu... Ciekawy zapach- jak dla mnie przypomina mieszankę modeliny z cytryną ;) Błyskawicznie się wchłania natomiast towarzyszy temu przedziwne uczucie- coś pomiędzy ściągnięciem a wypełnieniem. Po naniesieniu niewielkiej ilości na całą twarz czuję się jakbym przeszła zabieg ostrzykiwania kolagenem- tak sobie wyobrażam to odczucie ;) Mam od razu ochotę napinać mięśnie twarzy by sprawdzić czy nadal mogę nimi ruszać ;) Skóra wydaje się być grubsza, gęstsza... Nie wiem czy to dobrze czy źle... Muszę przyznać, że zaaplikowany wieczorem, bardzo dobrze nawilża- rano nie ma śladu po suchych skórkach i "zadziorach". Oby tak dalej :)
 Aktualizacja
Po 2 tygodniach użytkowania dochodzę do wniosku, że nie jest to produkt mieszanej, kapryśnej cery- przynajmniej nie na dzień. Zaobserwowałam niestety kilku nieprzyjaciół na brodzie, w ciągu dnia buzia dość szybko i intensywnie się przetłuszcza. Tak jak podejrzewałam, krem sprzyja powstawaniu niespodzianek- w moim przypadku dość sporych :(
Z pewnością będę nadal go używać na suche skórki, które tworzą się u mnie jak szalone natomiast zdecydowanie ograniczę aplikację na całą twarz.
Eh... I znów nie udało mi się znaleźć tego jedynego, najlepszego kremu.
Odnośnie peelingu- z pewnością nie powróci na zakurzoną półkę. Podoba mi się jego działanie- raz za jakiś czas z pewnością będę po niego sięgać :)

Podsumowując
Jest to z pewnością zestaw godny polecenia- osoby z suchą skórą powinny być być z niego zadowolone. Tym z was, które są posiadaczkami cery mieszanej czy tłustej raczej odradzam krem natomiast scrub jak najbardziej świetnie się sprawdzi do użytku raz na parę tygodni. Cena może nieco odstraszać ale od czego są letnie i zimowe wyprzedaże? ;)

Do następnego postu!
Buziaki ;*


czwartek, 29 maja 2014

Galerie Lafayette, THE BODY SHOP, e.l.f., La Redoute, Promod- kody zniżkowe



Do wszystkich Polek we Francji!
Oto lista aktualnych kodów zniżkowych :)

Internetowa Galeria Lafayette
RETAILMENOT30
Do 65% w sekcji Moda
Ważny do 01.06.2014

THE BODY SHOP
RMNEXCLU15
15€ przy zakupie w kwocie minimalnej 30€
Ważny do 29.05.20014 (DZIŚ!)

E.L.F.
• 5ELF
5€ przy zakupie w kwocie 30€
• 4ELF
4€ przy zakupie w kwocie 24€
• 3ELF
3€ przy zakupie w kwocie 22€
• 2ELF
2€ przy zakupie w kwocie 18€
• 1ELF
1€ przy zakupie w kwocie 14€
Ważne do 30.05.2014

La Redoute
RED00
30% na kolekcję Wiosna/Lato 20144
Ważny do 24.06.2014

Promod
papa
10€ przy zakupie w kwocie 20€ w sekcji męskiej
Ważny do 15.06.2014

DANIEL YOUVANCE
BDRDJ
10€ przy zakupie w kwocie 35€
Ważny do 30.05.2014 (JUTRO!)

Życzę wszystkim udanych zakupów oraz słonecznego popołudnia!
Buziaki :)

Koniecznie dajcie znać czy kody wam się przydały!

poniedziałek, 26 maja 2014

Ostatnia recenzja e.l.f. plus bohater odcinka- pan Bubel Niespotykany


Hej!
Zajęło mi trochę czasu by zabrać się za kolejne recenzje Eyes Lips Face. Kilka produktów rozczarowało mnie na tyle, że nie bardzo miałam nawet ochotę o nich pisać. Natłok pracy również odegrał tu swoją rolę, ponieważ nie miałam okazji dobrze przetestować poszczególnych kosmetyków. Udało mi się wreszcie nadrobić braki więc zaczynamy!

Eyelid Primer
Baza do powiek, Sheer
Dostępne kolory: 3
Gama: podstawowa
Pojemność: 5ml
Cena: 1€

Jak każdy wie, baza służy do podtrzymania makijażu. Powinna zapobiegać rolowaniu się cieni oraz niekiedy uwydatniać kolor nałożony na powiekę.
Tego produktu używałam z przyjemnością. Wybrałam odcień matowy by nie tworzyć pod makijażem błyszczących prześwitów.
Baza delikatnie wyrównuje koloryt powieki ale bez szaleństw ;)
Na moich mało widocznych przebarwieniach daje radę.
Faktycznie nieźle radzi sobie z matowieniem oraz przedłużeniem żywotności makeup'u.
Nie zauważyłam zbierania się cieni ani kredki w załamaniach (a zdarza mi się to często).
Minus za skład. Aplikując pod okiem przejechałam po uczuleniu i nieco swędziało- ten kosmetyk do najnaturalniejszych nie należy ale z drugiej strony niewiele jest baz bio;)
Pachnie trochę chemią- zapach mało intensywny, znika po użyciu.
Podsumowując
Jestem na tak, cena sugeruje średniawkę a produkt pozytywnie zaskakuje ;)


Custom Eyes Refill Pan+Custom Compact 
Pojedyncze cienie (wkłady), Ivory
Dostępnych kolorów: 18
Gama: podstawowa
Cena: 1€

Nie nie nie...
Po pierwsze: zdjęcia na stronie producenta przedstawiające barwę cieni są nieadekwatne do rzeczywistego stanu rzeczy. To co widzicie na fotce powyżej, w butiku pokazane było jako snieżnobiałe.
Po drugie, według osoby piszącej notki na eyeslipsface.fr, są to produkty świetnie napigmentowane o formule long-lasting.
Ekhm... Krycie- zero, pigmentacja- żadna, jedyne co widać to perła.
Tu sprawa ma się podobnie jak w przypadku "białej" kredki opisanej w poprzedniej recenzji. Ani tego cuda nie nałożę pod brew, ani w kąciki... Chyba że ktoś lubi się mocno świecić to wtedy na jasny cień lub kredkę.
Jeśli już jesteście w posiadaniu tej wspaniałości, spróbujcie aplikacji na mokro- może coś z tego będzie...
Wkłady sprzedawane są pojedynczo, by je godnie przechowywać musimy posiadać paletę magnetyczną lub takową zakupić za 1€.
Mieszczą się w niej 4 krążki oraz aplikator.
Większość kupujących nabywa od razu 4 sztuki by zapełnić puderniczkę- w ten sposób staje się posiadaczem 5 nieużytków oraz portfelem bez sensu uszczuplonym o 5€ ;)
Podsumowując
Z reguły, ze względu na ceny jestem pobłażliwa w ocenie tej marki, TEGO natomiast nie wzięłabym nawet za darmo- SZAJS!


Nail Polish
4 beachy Nail shades
Zestaw lakierów do paznokci, Beachy
Dostępnych zestawów: 2
Gama: podstawowa
Cena: 3€
Zestaw specjalny

Tu po prostu zabrakło mi słów. Nie z zachwytu bynajmniej.
Opakowanie bardzo ładne, sugeruje przyjemną aplikację szerokim pędzelkiem, letnie oraz świeże kolory w sam raz na plażę (niebieski na zdjęciu jest bardzo intensywny jednak w rzeczywistości to pastelowy chaber).
Pominę fakt, że (po raz kolejny) to co producent nam pokazuje w e-butiku różni się znacznie od przysłanego produktu.
Lakiery pełne drobinek- to jeszcze przeżyję ale niespodzianka jaka na nas czeka po otwarciu flakoników przerasta najśmielsze oczekiwania!
Po pierwsze na dzień dobry uderza nas zapach zupełnie nieprzypominający standardowych lakierów.
Po drugie każdy z nich ma inną konsystencję. Mażą się, smużą, nie pokrywają końcówek- nie da rady ich estetycznie nałożyć.
Nie kryją.
A teraz najlepsze: nie zasychają ;)
Nałożone cienką warstwą po godzinie od aplikacji nadal tworzą zadziory i rysy (i to jakie), nie ma co marzyć o dołożeniu choćby odrobiny w ramach ratowania wyglądu manicuru.
Ten zestaw to moje największe rozczarowanie marką.
Właśnie ten majstersztyk na spółkę z kredką rozświetlającą i cieniami odebrał mi jakąkolwiek ochotę na napisanie recenzji.
Podsumowując
Nie radzę...



Blush Studio
Róż do policzków, Tickled Pink
Dostępnych kolorów: 11
Gama: studio
Cena: 4€

Wreszcie coś, o czym napiszę z przyjemnością.
Kolekcja okrzyknięta odpowiednikiem różów Narsa.
Tickled Pink jako tańsza wersja Deep Throat? To prawdziwa gratka dla kosmetykomaniaczek ;)
Gotta Glow imituje (bardzo udanie) Albatrossa.
W linii studio znajduje się również Candid Coral- wypisz wymaluj Orgasm, który z kolei do złudzenia przypomina Reflex od Chanel- jak tu się nie zakochać?
Do konkretów!
Opakowanie- czarne, matowe z małym lusterkiem. Nie znajdziecie tam aplikatora ani pędzelka (one i tak z reguły do niczego się nie przydają).
Sam róż nie posiada zapachu.
Pigmentacja w sam raz- możemy stopniować efekt dokładając po trochu.
Nie robi plam, pięknie się rozciera.
Ma w sobie trochę nienachalnych drobinek, które w żadnym razie nie zrobią nam krzywdy.
Daje bardzo naturalny efekt.
Utrzymuje się przeciętnie, równomiernie znika z twarzy nie pozostawiając nieestetycznych placków.
Jedyne co jest mu niekiedy zarzucane to pudrowość- ja takowej nie widzę. Jeśli ktoś potrzebuje piorunującego efektu, zamiast trzeć niech wybierze intensywniejszy kolor ;)
Podsumowując
Poleciłabym go przyjaciółce przy czym cena 16 PLN (lub więcej) plus przesyłka może kogoś zniechęcić- zawsze łatwiej wybrać się do drogerii, pooglądać, pomacać i kupić coś sprawdzonego.
Dla osób mieszkających za granicami Polski jak najbardziej NAJS!


Brightening Eye Color
Poczwórne cienie, Silverlining&Drama
Dostępnych kombinacji kolorystycznych: 12
Gama: podstawowa
Cena: 1€

Pod aplikatorem znajduje się maleńkie lusterko- mało praktyczne ze względu na rozmiar- może się przydać do drobnych poprawek jeśli nie mamy ze sobą puderniczki (ekhm... Puderniczki ani lusterka ale cienie to i owszem).
Sprawa z kolorami ma się podobnie jak w przypadku cieni opisanych wyżej. Zdjęcia producenta przedstawiają nasycony kolorem produkt podczas gdy prawdziwa zawartość opakowania sprawia wrażenie nieco przygaszonej.
Pigmentacja trochę lepsza niż poprzednio ale bez rewelacji.
Nie polecam nakładania pędzelkiem bo uzyskamy jedynie efekt mgiełki, jeśli już to w ruch pójść powinny palce.
W zależności od paletki, niektóre cienie są mniej i bardziej pudrowe, często okropnie twarde. Część jest z drobinkami, część bez.
W przypadku Silverlining biały pigment jest matowy, reszta z brokatem. Drama w całości brokatowa.
Dobór barw sugeruje wykonanie pełnego makijażu oka przy użyciu pojedynczych zestawów natomiast próba blendowania kończy się na efekcie plamy bliżej nieokreślonego koloru.
Podsumowując
Nie najgorsza opcja dla oszczędnych dziewczyn, które zaczynają się malować i nie szaleją z makijażem.
Jako produkt dla nieco bardziej zaznajomionych z tematem wizażu- nie polecam.


All Over Color Stick
Rozświetlacz, Spotlight
Dostępnych kolorów: 6
Gama: podstawowa
Pojemność: 4g
Cena: 1€

Według producenta jest to świetny produkt, który posłuży nam jako rozświetlacz do oczu, policzków i ust (???)
Znów zdjęcia elfa nie zgadzają się z rzeczywistością- intensywne kolory okazują się być jasne a delikatne ciemniejsze.
Ja szczęśliwie nabyłam Spotlight- bez komplikacji w kwestii barwy.
Wielu osobom przeszkadza jego cytrusowy zapach- mnie on kojarzy się z pomarańczowym Plussszem.
Kolor kremowobiały, niezłe krycie. Tu narzuca się pytanie: jak nałożyć biały, kryjący sztyft na usta???
W wypadku Spotlight radzę podkreślać jedynie łuk kupidyna, natomiast Limonade Rose czy Persimmon powinien nadać się do aplikacji na wargi.
Co do konsystencji... Dość zbita,twarda- trzeba pomóc sobie palcem. Przestrzegam przed nakładaniem prosto z opakowania- delikatne muśnięcie sztyftem nie umożliwi roztarcia, przyciskając mocniej ryzykujesz przesadą. Aplikacja pędzlem mija się z celem.
Z życia wzięte
Kiedyś, na YouTube widziałam panią, która z lubością wcierała All Cover Color Stick w całą twarz, twierdząc, że wspaniale radzi sobie z jej licznymi przebarwieniami (muszę przyznać, że takowe miała imponujące a sztyft nieźle sobie poradził).
Postanowiłam więc nałożyć go pod oczy (w tej chwili mam bardzo jasną twarz). Efekt był naprawdę całkiem przyjemny. Pani zachwycała się nad trwałością wykonanego przez siebie kamuflażu toteż zaryzykowałam i udałam się na parę godzin do pracy bez uprzedniego przyprószenia efektu pudrem. Gdy po 2 godzinach zobaczyłam się w lustrze oniemiałam z wrażenia. Po kryciu nie było śladu a moje dolne powieki świeciły niczym w noc sylwestrową. Ilość drobin bijących blaskiem nie do opisania powalała. Zmyłam natychmiast cały brokat z twarzy i pospieszyłam na stronę producenta. Okazało się, że 2 zupełnie różne produkty posiadają tę samą nazwę oraz formę a pani z YouTube obsmarowywała się korektorem.
Taka sytuacja.
Morał: zanim posłuchasz bezmyślnie pani z YT sprawdź czy nie robisz głupoty, przeczytaj dokładnie opis kosmetyku i wypróbuj go zanim wyjdziesz w nim na ulicę ;)
Morał II: ostrożnie z tym cudem- będziesz świecić jak choinka!
Podsumowując
Mieszane uczucia...


Tym o to pozytywnym akcentem zamykam na tę chwilę sagę o Eyes Lips Face. Zajrzę do nich pewnie jeszcze w poszukiwaniu sprawdzonych produktów oraz rzeczy, których do tej pory nie udało mi się dorwać ale z pewnością przyszłe zakupy poprzedzę poszukiwaniami opinii na blogach. Szczęściary, nie popełnicie moich wpadek zakupowych ;)
Jeśli jesteście ciekawe któregoś z nieopisanych tu kosmetyków koniecznie dajcie znać- postaram się udzielić wam odpowiedzi ;)
Buziaki!



niedziela, 25 maja 2014

Dzień Matki we Francji


Dziś wszystkie francuskie mamy świętują- nadeszła ostatnia niedziela maja. Będą kwiaty, czekoladki i wspólny obiad. Wszystkie emisje telewizyjne i radiowe dotyczą w większym bądź mniejszym stopniu dzisiejszejszego, szczególnego dnia. Od tygodni atakują nas reklamy "kup najwspanialszy prezent swojej mamie"- jak wszędzie indziej. Nie sposób o tym święcie zapomnieć, nawet jeśli jego data nie jest tak oczywista jak w Polsce.
Nasze polskie mamy jako jedyne, jak co roku obdarowane uściskami i upominkami zostaną 26 maja. Te francuskie, każdej wiosny zaglądać muszą w kalendarz w poszukiwaniu ostatniej niedzieli maja. Bywa, że w tym dniu wypada również Zesłanie Ducha Świętego- wtedy ich święto przesuwa się na pierwszą niedzielę czerwca.
Dzisiaj dzień matki obchodzi się również na Antylach Francuskich, Dominikanie, Haiti, Mauritiusie, w Algierii, Szwecji i Tunezji. W związku z tym, wszystkim mamom świętującym tej niedzieli życzę wspaniałego, pełnego radości popołudnia, spędzonego w gronie najbliższych :)

sobota, 24 maja 2014

Melaleuca alternifolia- cud w buteleczce


Przedmiot dzisiejszego postu powinien znaleźć się w każdym domu, kosmetyczce i apteczce. Jeśli borykacie się z trądzikiem, wypryskami lub infekcjami skóry, koniecznie zaopatrzcie się w ten specyfik- gwarantuję, że nie pożałujecie ;)
Czym właściwie jest Melaleuca alternifolia?
Potoczna nazwa to Tea Tree- drzewo rosnące w Australii, z liści którego wytłacza się olejek eteryczny (nie mylić z krzewami herbaty).
Olejek ten wykazuje niesamowite działanie antyseptyczne oraz przeciwzapalne - najsilniejsze wśród wszystkich tego typu specyfików. Pomaga zwalczyć bakterie, wirusy i grzybice.
Najlepsze efekty daje czysty, bez domieszek innych olejków- kupując go w aptece (we Francji dostępny w większości aptek, paraaptek, marketów oraz w sklepach bio) koniecznie upewnijcie się, że nie nabywacie kompozycji o kilku składnikach. W składzie powinny znaleźć się tylko liście lub gałązki. Poinformujcie sprzedawcę w jakim celu jest wam potrzebny- w przeciwnym razie możecie wyjść z apteki z miksturą, która was uczuli i nie spisze się w kontakcie ze skórą.
Buteleczkę przechowujemy z dala od światła i wysokiej temperatury.
Opakowanie powinno zawierać od 7 do 10 ml produktu (większe to z reguły kompozycje nie do końca naturalne, nieprzyjemne w kontakcie z naskórkiem). Ja za swój płacę 5-7€ w zależności od apteki i pojemności. W Polsce cena może wahać się między 6 a nawet 27 PLN.
Jak korzystać z olejku?
W zależności od celu do jakiego go używamy:
• W walce z niedoskonałościami skóry
- Przetrzyj oczyszczoną twarz np. rano i wieczorem wacikiem nasączonym czystym lub rozcieńczonym produktem omijając okolice oczu.
- Nałóż punktowo na miejsca problemowe (tak, tak- możesz zaaplikować go bezpośrednio na skórę bez rozcieńczania w przeciwieństwie do innych kompozycji eterycznych).
- Dodaj do maseczki (np. Z glinki)
Bardzo dobrym pomysłem jest wykonanie roztworu na bazie olejku i wody. Przelej gotową mieszkankę do buteleczki ze spryskiwaczem, którą przechowywać będziesz w nienasłonecznionym miejscu. Możesz pokusić się o ciemny pojemnik. Spryskuj twarz lub ciało 2 razy dziennie po jej uprzednim przemyciu. Na zmiany (np. patyczkiem kosmetycznym lub wacikiem) dołóż nierozwodniony produkt.
Melaleuca alternifolia może lekko wysuszać dlatego pamiętaj o nawilżaniu!
Stosując tego typu zabiegi nie tylko ograniczysz lub wręcz pozbędziesz się wyprysków ale również rozjaśnisz przebarwienia i blizny oraz oczyścisz cerę z wągrów i zwężysz
pory.
• W walce z łupieżem, przetłuszczaniem się włosów, swędzeniem skóry głowy
- Dodaj parę kropli do szamponu.
- Wcieraj (np. pół h przed umyciem) 10 kropli wymieszanych ze 100 ml wody w nasadę włosów.

• Przy przeziębieniu
- Natrzyj mieszanką klatkę piersiową.
- Rozpyl w pomieszczeniu, w którym przebywasz lub zapal olejek w kominku aromaterapeutycznym.
- Spryskaj poduszkę mieszanką lub olejkiem.
Nie przesadź z ilością- mogą cięszczypać oczy.
- Płucz gardło roztworem (5 kropli na pół szklanki wody).

• Przy infekcji jamy ustnej (ból dziąseł, afty, opuchlizna)
- Przepłukuj jamę ustną roztworem kilka razy dziennie.
- Nałóż olejek punktowo.

Pamiętajcie by nigdy nie połykać olejku ani roztworu. Unikajcie kontaktu z oczyma!!! Olejek w nierozcieńczonej formie stosuje się nie więcej niż 2 razy dziennie na konkretne miejsce.

Melaleuca alternifolia ma masę innych praktycznych zastosowań. Używa się jej do:
- odświeżania powietrza, likwidowania przykrych zapachów.
- zabijania bakterii w pomieszczeniach
- jako dodatek do proszku lub innych produktów piorących
- przy ukąszeniach owadów
- przeciw kleszczom, komarom itp.
- w walce z grzybicą stóp i  paznokci
- przy nadpotliwości
- jako dodatku do masażu
- przy bólach mięśni i stawów

Jako posiadaczka cery bardzo problematycznej ze skłonnością do trądziku wychwalam pod niebiosa dzień, w którym dowiedziałam się o dobroczynnym działaniu olejku z drzewa herbacianego. W połączeniu z witaminami i odstawieniem śmieciowego jedzenia olejek dał mi bardzo zadowalające efekty. Odkąd go używam, nie zaobserwowała żadnych zmian trądzikowych a maleńkie wypryski pojawiają się sporadycznie- z reguły po napiciu się mleka lub zjedzeniu czegoś ostrego. Kupuję go regularnie i nie wyobrażam już sobie mojej pielęgnacji bez niego. Tym bardziej drogie panie i panowie, że za chwilę lato i wszelkie silne specyfiki przeciw niespodziankom na twarzy staną się niewskazane przy kontakcie ze słońcem. Pojawi się również problem z poceniem więc jeśli chcecie zatroszczyć się o ciało, włosy i skórę w naturalny sposób postawcie na Melaleuca alternifolia. Jedna mała buteleczkę da wam rozwiązanie licznych problemów ;)




poniedziałek, 19 maja 2014

Paczka od Yves Rocher


Wreszcie zabieram się za post dotyczący mojego zamówienia u Yves Rocher. Zakup zaksięgowany został w poniedziałek 12.05 a już we wtorek rano kurier dostarczył moje skarby.
Na produkty wydałam kwotę 32,5€.
W pudełku znalazły się:
- maskara Volume Sexy Pulp, czarna
Cena promocyjna: 9,30€ (zamiast 18,60€)
- miniatura tego samego tuszu
Cena 1€
- kredka khôl, czarna
Cena 1,95€ (zamiast 3,90€)
- kredka khôl, brązowa
J.w.
- kredka Regard 3en1 czyli produkt do kącików, łuku brwiowego oraz linii wodnej
Cena 3,95€ (zamiast 6,80€)
- biały lakier do końcówek z cienkim, profilowanym pędzelkiem
Cena 3,60€ (zamiast 7,20€)
- lakier do paznokci, blanc perle
Cena 1,95€ (zamiast 3€)
- płyn do demakijażu wrażliwych oczu, Pur Bleuet
Cena 2,95€ (zamiast 5,60€)
- 2 pomadki Luminelle, rose bonbon (cukierkowy róż)
Cena 7€ (2 w cenie 1)
- kwadratowe waciki do demakijażu
Cena 1,60€
- lakier do paznokci, rose

Gratisy:
- żel pod prysznic, Les Plaisirs Nature
Organiczna wanilia
- żel pod prysznic, j.w.
Organiczna malina
- ręcznik plażowy
- 2 próbki perfum
- próbka żelowego kremu matującego dla skóry mieszanej i tłustej, Sebo végétal

Dodatkowo
Za dokonanie zakupu w kwocie wyższej niż 20€ wysyłkę otrzymałam gratis.
Wykorzystałam kod zniżkowy na 5€ (wspominałam o nim w poście dotyczącym złożenia zamówienia).
Otrzymałam minikupony na poszczególne produkty, kody do butiku Cache Cache oraz zniżkę na stronie La Redoute.

Niebawem napiszę kilka recenzji dotyczących nowych nabytków- w tej chwili jestem na etapie ich testowania. Niektóre z nich już zdążyły wzbudzić mój niemalże zachwyt, na temat innych jeszcze nie wyrobiłam sobie opinii. Na razie mogę wam tylko powiedzieć, że nie czuję się zawiedziona żadnym z opisanych produktów natomiast wiem już które są mniej wybitne. Pożyjemy- zobaczymy ;)

Pozdrawiam was gorąco,
Do następnego razu!

niedziela, 18 maja 2014

Paznokciowe DIY czyli jak wykonać naklejki na paznokcie


Hej!
Jeśli tak jak ja macie problem z wykonaniem zdobień u prawej ręki (lub lewej w przypadku gdy jesteście leworęczne) mam dla was świetne rozwiązanie :)
Wystarczy, że przygotujecie naklejki z wzorami. Jak to zrobić? Nic prostszego!

Potrzebne wam będą:
- kolorowe lakiery do paznokci lub farbki akrylowe
- przezroczysty lakier
- pędzelek do nailartu
- coś do podważenia naklejki (dotting tool, szpilka, nożyczki do skórek itp)
- plastikowe pudełeczko, talerzyk szklany lub plastikowy lub cokolwiek innego o gładkiej powierzchni.

Zaczynamy!
Ja wybrałam pokrywkę do pudełeczka po potyczkach kosmetycznych.

Na pokrywkę nakładam bezbarwny lakier by stworzyć bazę dla wzoru.

Po wyschnięciu, na bazie rysuję nailart.

Ponownie czekam aż kompozycja przeschnie. Po 15 minutach delikatnie zdejmuję naklejkę przy pomocy wybranego narzędzia- tu sondy do zdobień. Podważam brzeg uważając by nie naruszyć wzorku. W razie potrzeby przycinam.


Paznokcie pokrywam lakierem, gdy lekko przeschnie przykładam i lekko dociskam naklejkę.
Po chwili nakładam top coat lub przezroczysty lakier.
Voilà! Świetlista wieża Eiffla gotowa!


Porady:
Nałóż nieco więcej lakieru bazowego na pokrywkę lub talerzyk by nie uszkodzić zdobienia przy odklejaniu. Wolne boki zawsze możesz przyciąć!
Wzorek malowany farbką schnie o wiele szybciej oraz w razie pomyłki wystarczy przetrzeć wilgotnym wacikiem by usunąć niechciany element.
Naklejkę możesz przyłożyć do płytki paznokcia wypukłą stroną- w ten sposób pokrywając całość top coatem nie rozmażesz rysunku.
Aby uniknąć grudek tworząc nieco bardziej skomplikowany wzór, zacznij od narysowania detali, które powinny znaleźć się na wierzchu a zakończ na wypełnieniu kolorami. Pamiętaj by przykleić nailart jak powyżej.


Lakiery użyte do wykonania całego manicuru:
- M1044 Jaune d'Eté, SinfulColors Professional
- TAG Yellow Fluo, Beauty Success
- 14 Rose, Yves Rocher
- 51 Bleu nuit
- baza korygująca, Yves Rocher
- N1 Incolore, Berangé Make Up Paris

środa, 14 maja 2014

Youtubowe zonki...

Hej!
Chciałabym wrzucić na blog taką małą dygresję, która kołacze mi się po głowie od dłuższego czasu. Dotyczy ona poszukiwania wiadomości na temat produktów, które chcielibyśmy zakupić, w sieci.
Od dawna jestem zwolenniczką wpisywania nazw potencjalnych nabytków w wyszukiwarkę- przeszukuję głównie wizaż, YouTube oraz blogi tematyczne. Nikt nie lubi rozstawać się z większą kwotą pieniędzy bez pewności, że to co dostanie w zamian będzie jej warte.
Czesto niestety zdarza się, że informacje uzyskane w internecie nie są rzetelne lub wręcz w zupełności nie pokrywają się z rzeczywistością. Ile razy zdarzyło się wam nabyć coś i przeżyć gorzkie rozczarowanie otwierając opakowanie lub korzystając z produktu?
Zadajecie sobie pytanie: Jak to? Przecież producent obiecywał panaceum a recenzenci rozpływali się nad wspaniałością i rewolucyjnym działaniem. Co gorsze, kierując wątpliwości i pytania w stronę osób, które w większym lub mniejszym stopniu przekonały wass do zakupu, uzyskujecie odpowiedź, że najprawdopodobniej używacie danego przedmiotu niewłaściwie lub najwyraźniej "nie polubił się" z waszą skórą, warunkami użytkowania itp. Oczywiście nikt nie powie: Cześć, sprzedaliśmy ci bubel- chętnie zwrócimy twoje zmarnowane pieniądze lub wyślemy kolejny, lepszy produkt.
Dlaczego tak się dzieje i czy warto w związku z tym sugerować się sieciowymi opiniami? Jak ustrzec się przed fatalnymi pomyłkami?
Obserwuję od dawna portale udostępniające nam recenzje na temat kosmetyków, sprzętu elektronicznego oraz wszelkich usług. Do niedawna były one bardzo przydatne i ułatwiały trudny wybór między setkami proponowanych możliwości. Niestety miejsca, w których powinniśmy znaleźć przekonanie, że dokonujemy właściwego wyboru stały się siedliskiem cwaniaków oraz pseudoreklamy. Nie twierdzę, że każda wizażanka czy bloger wciska nam kit ale jeśli już ma to miejsce jest kilka rzeczy, które powinny zwrócić naszą uwagę.
Zapewnienia na pudełku odrazu włóżmy między bajki. Właściciel marki może sobie na nim umieścić wszystko co mu się zamarzy.
Przede wszystkim porównajmy najpierw opinię danej osoby na temat przedmiotow , które już posiadamy z naszą własną. Jeśli zauważymy skrajne różnice w postrzeganiu danego obiektu należy przyjrzeć się dokładniej gagatkowi.
Przykładowo na wizażu każdy użytkownik posiada określający go status taki jak przyczajenie, zadomowienie lub zakorzenienie oraz ilość pochwał. Jeżeli osoba wypowiadająca się w samych superlatywach nie wykazuje większej aktywności na stronie ani nie zadała sobie nawet trudu choćby częściowego uzupełnienia profilu możemy być niemal pewni, że to próba promowania marki.
YouTube grzeszy natomiast reklamą przy pomocy vlogerek kuszących nas licznymi konkursami z nagrodami sponsorowanymi, w których aby wziąć udział musimy polubić milion fanpagy, wyrazić zgodę na otrzymywanie treści reklamowych, ofert itp. Notorycznie raczeni jesteśmy coraz to nowymi haulami i prezentacjami ulubieńców miesiąca. Nie oszukujmy się- przeciętny człowiek nie dokonuje co parę tygodni zakupów w kwotach często przekraczających całą wypłatę. Nie zmieniamy również co miesiąc ulubionych kosmetyków, sprzętów czy restauracji dokonując wiekopomnych odkryć na każdym kroku i detronizując poprzedzające ich topy topów. Ktoś kto wczoraj opowiadał z zachwytem o podkładzie marki "Wspaniałości Egiptu" dziś stwierdza, że jego faworytem jest "Uganda Style" staje się w moich oczach słabym autorytetem. Skąd ktoś taki bierze fundusze by zostawiać niebotyczne kwoty w butikach, biurach podróży czy salonach samochodowych? Ano, z pokazywania nam nowego stolika z "Nullkei" i bluzki z "Żary". Niby to przypadkiem zaprasza na videopogaduchy koleżankę, która tworzy wspaniałości w studiu nierdzewnych tiar, kolegę akurat w tej chwili wypuszczającego rewolucjonizującą serię wędek czy sąsiadkę, która wyczaruje nam 3 metry kwadratowe przestrzeni na słoiki w zagraconej piwnicy. Pomyśleć by się chciało, że jedna szczęściara z drugą żyją z robienia zakupów i zakładania pawich piór na rzęsy. Pewnego pięknego dnia stwierdzamy, że zupełnie nie jesteśmy fajni bo nie wydaliśmy tłustej sumki na palenisko domowe pachnące wiatrem znad oceanu z lekką nutką kokolitofory.
Kierując się sugestiami youtubowiczów warto zerknąć czy historia ulubieńców trzyma się kupy, i ile nowości prezentuje nam dany użytkownik. Najmniejszym zaufaniem obdarzyć powinniśmy osoby z masą subskrybentów gdyż to właśnie one dają największą publikę producentom.
Zaobserwowałam również nagminne mijanie się z prawdą, szczególnie na blogach modowych, kosmetycznych czy lajfstajlowych. Afera goni aferę. Jedna mądra wychwala podrabiane perfumy, druga opiewa Samsunga by korzystać z nowiutkiego IPhona, trzecia wrzuca fotki z najwspanialszych wakacji organizowanych przez biuro podróży "Szuja", na których nigdy nie była. Prym wiodą szafiarki wyprzedające garderobę zapominając o konieczności wysłania nabywcy pary miętowych trepów oraz te, które prezentują popełnione zakupy okazujące się pożyczonymi lub pochodzącymi z wymianki. Są też i takie co to rżną głupa do tego stopnia by ewidentny kontrafason z chińskiego sklepu on-line prezentować jako oryginał lub " handmade by mum". Tu zasada jest podobna jak na YT- ostrożnie z gwiazdami blogów, ewentualnych zakupów możemy dokonać po dokładnym zapoznaniu się ze sprzedawcą. Poszukajmy informacji na temat przebiegu podobnych transakcji w jego wykonaniu.
Przede wszystkim zanim zachwycimy się nad falą wspaniałości zalewających nas zewsząd, zastanówmy się, czy to co widzimy aby na pewno jest nam potrzebne i czy faktycznie warte swojej ceny. Obserwujmy czy daną rzecz poleca nam się ze względu na jej zbawienne działanie i chęć podzielenia się z nami możliwością dobrego zakupu czy może dla zarobienia na naszej łatwowierności i sympatii.
Niejednokrotnie musiałam przyznać sama przed sobą, że niektórzy bardzo pozytywnie kojarzący mi się wujkowie i ciocie Dobra Rada niekoniecznie troszczyli się o przekazanie najbliższych prawdzie informacji a zamiast tego napychali sobie kieszenie zarobione na mojej głupocie i chęci znalezienia rozwiązania problemu. Tego typu rozczarowania bywają nieprzyjemne dlatego starajmy się im zapobiegać kierując się zdrowym rozsądkiem ;)
Jak zawsze moja skromna opinia przerodziła się w wypracowanie o lekkim zabarwieniu melancholijnym ale mam nadzieję, że pomoże ona komuś uniknąć przykrych doświadczeń związanych z zakupem niewłaściwych przedmiotów.
Do zobaczenia!

poniedziałek, 12 maja 2014

krwiste mięso, kawa i ziemniaki w proszku


Hej hej!
Dziś pokrótce o tym co i jak jedzą Francuzi :)
Przeglądając zdjęcia z długiego weekendu natknęłam się na fotkę przedstawiającą kawał niedopieczonego mięsa w towarzystwie pięciu bagietek i wina. Tym czego nie udało mi się uwiecznić było purée (o zgrozo) z torebki.
Wystarczyłoby dorzucić dzban kawy i trochę pleśniowego sera a naszym oczom ukazałby się obrazek, wypisz wymaluj przedstawiający kwintesencję domowej kuchni francuskiej.
Wracając do majówkowego posiłku, nie mogę nie wspomnieć o oburzeniu, jakie wywołałam odkładając moją porcję mięsa spowrotem na grill :D Następnie jako jedyna odmówiłam wina oraz sałaty z sosem vinaigrette...

Są tacy, którzy lubią tego typu połączenia, ja do nich niestety nie należę. Na moje nieszczęście jestem miłośniczką typowo polskiej kuchni- pozwoliłabym się pokroić za kwaśny bigos, prawdziwy rosół z wiejskiej kury czy gołąbki. Tu natomiast kapusta i ogórki kiszone budzą strach przed zatruciem pokarmowym a wspomnienie o prawdziwym białym twarogu wywołuje grymas na twarzy.
Pamiętam jak dziś mojego kolegę- Élisée, który zupę pomidorowym dopieszczoną do granic możliwości (na domowym wywarze z warzyw i mięsa) potraktował jak makaron z sosem i dopchnął chlebem. Nigdy nie zapomnę również szoku jaki u niego wywołałam przygotowując na śniadanie bardzo lekko ściętą jajecznicę na boczku i cebuli.
Moje przerażenie budzi również wszechobecny brak świeżych surówek. By zaznać luksusu zjedzenia obiadu ze skromną kompozycją warzyw udawać się muszę do "chińczyka", gdzie za maleńkie pudeleczko w połowie wypchane (ku mej rozpaczy) tofu i gumiastymi kalmarami płacę 6€. Po wygrzebaniu wszystkiego co budzi moją niechęć zostaje mi skromna porcyjka akurat na jeden raz. Ach, jakże marzy mi się pojemniczek ze Społem lub pyszna tatowa surówka z masą zieleniny i dobroci ryneczkowych.
Po przyjeździe do Francji na próżno wyczekiwałam swojej pierwszej wizyty w McDonaldzie, gdzie wydawało mi się, że odnajdę colesława- czekało mnie tam bolesne rozczarowanie. Zamiast rzeczonej surówki znalazłam sałatki z gotowanych buraczków, marchewki i kuskusu, obowiązkowo zalane tym co kocham, czyli vinaigrette.
Kolejnym zaskoczeniem była dla mnie pierwsza francuska pizza. W zasadzie bardziej przypominała ona kisz. Połowa składników powędrowała na nią prosto z puszki co skutkowało efektem ugotowanych jarzyn. Dodatkowo znakomita część pozycji w lokalu przygotowana była na bazie śmietany (zamiast sosu pomidorowego). Zdziwienie mniejsze lub większe wywołała u mnie obecność składników takich jak mięso mielone, ziemniaki, siekana natka pietruszki czy sos barbecue. O sosach pomidorowym i czosnkowym nie było mowy- do placka dostaniemy saszetkę pikantnej oliwy. Teoretycznie tak właśnie powinno jeść się pizzę- z oliwą, natomiast jako fanka zalewania potraw wszelkimi dipami zawsze przed planowanym zamówieniem przygotowuję sobie dodatek czosnkowy z jogurtem. Wygląda na to, że pizzy z kabanosem i jalapeño zalanej czerwonym i białym sosem długo jeszcze nie zobaczę ;)
Po ustaleniu, że tego typu przysmak we Francji do moich ulubionych nie należy postanowiłam postawić na amerykańskiego burgera z frytkami- co mogłoby pójść nie tak? I tu znów niespodzianka: kanapka składała się z ogromnej bagietki przekrojonej na pół, wypchanej mięsem mielonym potraktowanym keczupem i majonezem oraz frytek. Samym chlebem nakarmiłabym całą rodzinę- swoją oczywiście bo Francuz pewnie wciągnąłby ją nosem z pierwszym lepszym spaghetti ;) Nie twierdzę, że mi nie smakowało ale z pewnością nie był to szczyt moich marzeń w chwili, w której prosiłam o amerykańskiego hamburgera.
Jednak na tytuł kulinarnego rozczarowania roku zasłużyło moje Boże Narodzenie spędzone tutaj. Gdy zasiadłam do wigilijnej kolacji mym oczom ukazała się (olaboga) przystawka: foie gras, łosoś wędzony na zimno, krewetki oraz ostrygi. Następnie uraczono mnie Coquille Saint Jacques w sosie porowym czyli przegrzebkami (nie wiem czy wspominałam już, że owoce morza to jedna z rzeczy, których za nic w świecie nie wezmę do ust) podanymi standardowo z pieczywem. Niektórzy Francuzi bardzo nie lubią marnować czasu na wystawianie przy piekarniku toteż w marketach takich jak Hyper U mają możliwość zamówienia gotowych, porcjowanych dań, termicznie zapakowanych w plastik. Wrzucamy takie pysznosci do mikrofali i hop! Gotowe! Dla każdego coś dobrego ;) Taka właśnie delicja trafiła na mój talerz wieczoru wigilijnego.

Na samą myśl o domu rodzinnym i moich bliskich spędzających ten szczególny wieczór razem łezka kręciła się w oku a do tego mieszanka zapachów wypełniających jadalnię przyprawiała o zawrót głowy. Z rozgoryczeniem wymieniałam w myślach potrawy przygotowane przez moją mamę w Polsce. Niestety świąteczny sernik przyszło mi zastąpić kremem z serkiem mascarpone a kompot z suszonych owoców winem-przynajmniej było wesoło.
Są jednak dania, których w Polsce nigdy nie próbowałam, a które skradły moje serce. Należy do nich królik w sosie musztardowym (ach, gdyby jeszcze tak pokusił się o przygotowanie świeżej surówki), wandejskie préfou czyli pieczywo bez drożdży z masłem i czosnkiem oraz wszelkie suflety. Stałam się również fanką surowego bobu z chlebem, masłem i solą ;)
Prócz wymienionych przysmaków Francuzi posiadają również w swoim jadłospisie odpowiedniki znanych nam pozycji np. brioszkę, która przypomina chałkę, ratatouille- po odpowiednim doprawieniu i dodaniu akcentu mięsnego uzyskamy coś bliskiego leczu.
Tutejszy system żywienia różni się dość znacznie od naszego.
Rano nie ma mowy o treściwym śniadaniu. Nie liczcie na owsiankę czy jajka. Zamiast tego pije się tu kawę lub sok, przegryza rogalik, tosta czy brioszkę z konfiturą.
Między południem a 14h00 spożywa się śniadanie (ciekawe- u nas to już obiad). W skład śniadania wchodzą przystawki (wędliny, sałatki, jajka, ryby, zupy), danie główne (najczęściej na ciepło choć znam takich, na których talerzu znajdą się chipsy i plaster szynki), deser (coś słodkiego, jogurt, ser). Oczywiście spożywając déjeuner pamiętamy o winie i bagietce. Po deserze podaje się kawę.
Ok 16-16h30 przychodzi pora podwieczorku. Zasada ta dotyczy szczególnie dzieci i młodzieży. Młodsi sięgają po ciastka, brioszkę, tosty a starsi kawę lub również słodką przekąskę.
Ostatni w kolejności jest dîner. Odbywa się on podobnie jak śniadanie (czyli nasz obiad), z tą różnicą, że jemy nieco skromniej, pamiętając o winie, deserze i kawie.
Ciekawostka:
Słynna francuska zupa cebulowa nie jest aż takim specjałem jak by się mogło wydawać- najczęściej serwuje się ją nowożeńcom w noc poślubną. Posileni małżonkowie nabierają sił by starać się o potomstwo. Tradycja ta była bardzo popularna dawniej, w czasach gdy młodzi pomieszkiwali u rodziców. Goście weselni wpadali znienacka do sypialni by podać zakochanym drażniącą nos polewkę- praktyce tej towarzyszyło często sporo śmiechu gdyż niektórym żartownisiom zachciewało się urozmaicać potrawę o składniki przypominające np. (tak, to prawda potwierdzona wspomnieniami świadków oraz zdjęciami) kupę ;)

Tym oto uroczym akcentem zakańczam dzisiejszy post.
Podobnie jak w notce "Pijany jak Polak", przypominam, że zawarte tu treści są częściowo subiektywne lub uogólnione.
Jeśli ktoś poczuł się urażony moimi uwagami na temat dokonań kulinarnych Francuzów, podkreślam, że są to moje odczucia powodowane przyzwyczajeniami, gustem oraz tym co dane mi było do tej pory poznać. Z pewnością nie płyną one z braku otwarcia na to co nowe- informuję, że dla dobra sprawy spożyłam ślimaki oraz jądra barana ;) Nie wspominam o nich we wpisie gdyż nie zakwalifikowałam ich ani do grupy doznań wywołujących traumę ani tych wynoszących pod nieboskłon.

Jak zawsze mam nadzieję, że przyjemnie czytało się wam mój niekontrolowanie przydługi post :)
Będzie mi bardzo miło jeśli dacie znać co myślicie o treści w nim zawartej oraz całym moim kąciku.
Owocnego poniedziałku!
;*




sobota, 10 maja 2014

Nie ma tego złego..? + Bonus!


Hej hej!
Dziś mam dla was 3 szybkie informacje.
1. Niestety mój bank spłatał mi figla i przez najbliższy czas nie uda mi się sfinalizować transakcji ze sklepem Kosmetyki z Ameryki, jednak co się odwlecze nie ucieczce- zamówienie będzie ale nieco później ;)
2. Planowałam nakręcić vloga z weekendowego wypadu na biwak nad morzem i tu niestety również mój plan spalił na panewce ponieważ pogoda dziś zupełnie nie sprzyja wycieczkom ani tym bardziej plażingowi.
3. Udało mi się natomiast dokonać bardzo korzystnego zakupu w butiku internetowym Yves Rocher ;) Na razie nie zdradzę co nabyłam natomiast mam dla was szybkie info last minute ;)
Do 11.05 CZYLI DO JUTRA we francuskim sklepie internetowym YR obowiązuje kod zniżkowy na 5€. Kod wpisujemy po zatwierdzeniu zamówienia i wszystkich wybranych gratisów.
Dodatkowo jak zawsze przy zamówieniu o wartości 20€ nie płacimy za dostawę.
Dodam tylko, że masa kosmetyków na dzień dzisiejszy jest już w promocji więc z dodatkowym kodem uzyskujemy naprawdę zadowalający wynik.
Nie trzymam was dłużej w niepewności :)
Kod to MAREDUC2014 
Sprawdźcie koniecznie i dajcie znać co udało wam się złowić ;)
Do zobaczenia wkrótce!
Link do butiku: klik
Buziaki :*

wtorek, 6 maja 2014

W poszukiwaniu kosmetyków we Francji


Uwaga Polki we Francji!!!
Na końcu tego postu podsunę wam całkiem interesujący sposób na korzystne zakupy online, z wysyłką do wszystkich krajów Unii Europejskiej ;)
Czy tak jak ja pomstujecie na ceny kosmetyków za granicą??
Przyjeżdżając tu myślałam, że trafiłam do raju :) Najlepsze produkty znanych marek w zasięgu ręki, lepsza jakość, większy wybór... Niestety okazało się, że nie jest tak pięknie i kolorowo jak sobie wyobrażałam :(
Wielu rzeczy, do których byłam przyzwyczajona w Polsce, tutaj nie ma. Henna za 3 złote dostępna w sieci Rossmann i większości marketów tu okazuje się być produktem "profesjonalnym", nie do zdobycia, za to panie kosmetyczki chętnie ją nam wykonają za bagatela 20€ plus kolejne 10 za regulację brwi ;)
Produkty marki Yves Rocher, logicznie rzecz biorąc, pochodząc z Francji powinny być wycenione dość rozsądnie... Tym czasem są kilka razy droższe niż chociażby w Niemczech (???) a nawet w Polsce po przeliczeniu na złotówki.
Dostęp do wyrobów, po które w Polsce udajemy się do pierwszej lepszej drogerii, mamy tu jedynie w Sephorach czy Douglas lub Nocibé, gdzie wizyta przy kasie wiąże się z bólem głowy. Możemy oczywiście wybrać się do Carrefoura lub L'Eclerc, gdzie zazwyczaj Francuzki zaopatrują się w kolorówkę ale nie znajdziemy tam wszystkich szaf ani co najgorsze nie mamy możliwości " pomacania" czy przetestowania.
Osobiście jeśli już nie mogę sprawdzić danego produktu przed zakupem, wolę poszukać go bezpośrednio w butiku producenta posiadającym o wiele szerszą gamę produktów. Dodatkowo proponuje nam się niekiedy atrakcyjne gratisy (które same możemy sobie często wybrać) czy promocje np. 2 w cenie 1 lub gotowe zestawy.
Dla odmiany marki takie jak Dior czy Chanel pozostają luksusowe jednak nie tak zgubne dla naszego portfela jak w Polsce. Wiele Francuzek narzeka jednak na ceny tutejszych kosmetyków- obserwując trendy niekiedy mam wrażenie, że niezależnie od jakości, taniej oznacza lepiej. Masa dziewczyn (i nie tylko) nie przywiązuje wagi do wyglądu lub chciałoby ale im nie wychodzi- o tym jednak kiedy indziej :)
Tak jak obiecywałam mam dla was rozwiązanie;) Na pewno obiła wam się o uszy nazwa sklepu internetowego Kosmetyki z Ameryki. Jest to biznes rodzinny z siedzibą na Śląsku- jego właściciele sprowadzają kosmetyki oraz wszelkie akcesoria z zagranicy, często są to wyroby ciężko dostępne w Polsce i nie tylko. Ceny są u nich niekiedy wręcz nieporównywalnie z tymi proponowanymi u konkurencji.
Dlaczego dzielę się z wami tą wiedzą na blogu opisującym rzeczywistość francuską? Właśnie dlatego, że sklep wysyła zamówienia na teren Unii Europejskiej oraz umożliwia płatność w €. Wysyłka do 1kg kosztuje nas 10€, czyli mniej więcej tyle samo co w całej Francji a na transakcji jesteśmy w stanie zaoszczędzić poważną kwotę w zależności od liczby i rodzaju zamówionych produktów.
Przed zakupem powinniśmy skontaktować się z właścicielami przez maila uprzedzając o zakupie np. z Francji czy Niemiec. Następnie dokonujemy wyboru a listę produktów podajemy (wraz z kodami) we wiadomości. Otrzymujemy maila z łączną kwotą w € do zapłaty (cena przesyłki jest już wliczona) oraz numer konta, na który następnie przelewamy pieniądze. Podajemy adres, na który życzymy sobie otrzymać paczkę i voilà! Moje ostatnie zakupy po przeliczeniu na francuskie realia przyprawiłyby mnie o mdłości a tak za moment stanę się posiadaczką moich ulubieńców o połowę taniej :) Po zamknięciu transakcji z pewnością ukaże się post opisujący przebieg zakupu.
Szykujcie się na Haul!
Buziaki!!!

Ps. Chciałabym dodać, że żaden z moich postów nie jest sponsorowany- wszystkie koszty przedstawionych produktów zostały w pełni pokryte przeze mnie a sklepy do tej pory wspomniane znalazły się na blogu tylko i wyłącznie wskutek moich poszukiwań okazyjnych zakupów oraz chęci dzielenia się przydatną wiedzą.

poniedziałek, 5 maja 2014

Francuski most majowy

Molki


Hej hej!
Wracam na blog po tzw moście majówkowym, by opowiedzieć jak Francuzi spędzają ten długi weekend.
Czym jest wspomniany most? Niczym innym jak połączeniem okresu świątecznego kończącego się np. w czwartek z weekendem przez wolny piątek.
Tego typu piątków we Francji naliczymy bardzo wiele, chociażby w maju tego roku czekają nas jeszcze 2 z okazji Dnia Zwycięstwa oraz Wniebowstąpienia Pańskiego.
Jak spędzamy wiosenne i letnie długie weekendy?
Podobnie jak wspomniane we wcześniejszym poście Święta Wielkanocne- w gronie najbliższych i znajomych, na świeżym powietrzu, korzystając z pięknej pogody.
Francuska majówka nie różni się zbytnio od polskiej- towarzyszą jej liczne koncerty i imprezy, alkohol i zabawa do rana.
Tym co odróżnia spotkania towarzyskie tutaj od tych w Polsce są gry we wszelkiej możliwej postaci- gry planszowe, sportowe, komputerowe, karciane i wiele innych.

Przykładem typowych zabaw w plenerze jest gra w "Molki" polegająca na zbijaniu ponumerowanych, drewnianych pali tak aby cyfry znajdujące się na nich dały wynik równy 50.
Najpierw rozbijamy skupisko słupków (podobnie jak kręgle) a każdy przewrócony równa się jednemu punktowi dla gracza, który akurat rzucał "molki". Przewrócone pachołki należy postawić w miejscu, w którym upadły.
W przypadku gdy zbijemy tylko jeden z nich, przypada nam liczba punktów równa cyfrze opisującej dany słupek. Wygrywa osoba, która jako pierwsza zdobędzie równo 50 punktów- w wypadku przekroczenia tej sumy gracz traci część punktów by musieć kontynuować od 25.
Na jedną kolejkę każdemu graczowi przypadają 3 szanse rzutu- wszystkie chybione wiążą się z eliminacją. Oczywiście na początku każdy stara się strącic te najwyżej oznaczone aby przybliżyć się możliwie jak najszybciej do końcowego wyniku, co bywa bardzo trudne ponieważ paliki lubią upadać w trudno dostępne miejsca np. zarośnięte obszary ogrodu. W trakcie zabawy należy rozważnie planować uderzenia pamiętając, że zbijając dwa słupki na raz zyskujemy tylko 2 punkty, 3 słupki- 3 punkty itd.
Po wyłonieniu zwycięzcy nową grę rozpoczyna osoba, która jako pierwsza została wyeliminowana, następny prawo do rzutu ma gracz, który uzyskał najniższy wynik itd.


Jest to rozrywka przeznaczona dla 2 i więcej osób, starszych i młodszych, wymagająca umiejętności celnego rzucania.


Molki przypomina nieco bardzo popularną szczególnie na południu grę o nazwie "Pétanque" czyli coraz bardziej rozpoznawalną w Polsce Petankę lub prościej bule.
Przechadzając się po francuskich miasteczkach, mijając skwery i parki, niekiedy nawet w mniej uczęszczanych uliczkach napotkać możemy grupki rzucające kulami w kierunku "prosiaczka". Najliczniejszą z nich stanowią (nie wiedzieć czemu) osoby starsze. Domyślam się, że spowodowane jest to ogromnym w dzisiejszych czasach wyborem rozrywek, do których przez dawne przyzwyczajenia, starszym ciężko się przekonać.
W dużym skrócie ujmując Petanka polaga na celowaniu metalowymi kulami w małą drewnianą lub plastikową piłkę- cochonnet tak aby umieścić rzeczone bule jak najbliżej niej, względnie wybić kulę przeciwnika jak najdalej od celu.
Gra ta zdobywa coraz szersze rzesze zwolenników w Polsce i na całym świecie- w 2002 roku powstała Polska Federacja Pétanque, która zrzesza już 25 klubów a od blisko 30 lat bule zaliczają się do dyscyplin rozgrywanych podczas światowych igrzysk dysciplin nieolimpijskich czyli World Games.


Kolejną popularną tu grą, tym razem karcianą, jest "Boursicocotte", która przypomina nieco Monopoly z tą różnicą, że zamiast kompletować dzielnice tworzymy rodziny zwierząt, składające się z 4 członków- np. rodzina gęsi, krów czy owiec. Dodatkowym fajnym elementem zabawy są licytacje poszczególnych zwierzaków oraz wymiany pieniężne między graczami. Jeśli posiadamy np. 3 karty a inny gracz znajduje się w posiadaniu czwartej- brakującej nam do kolekcji możemy zaproponować mu udkupienie zwierzęcia- i tu zaczyna się robić zabawnie. Wykładamy na stół proponowaną sumę, nie zdradzając ile ona wynosi, karty leżą odwrócone tak, że tylko my wiemy ile ewentualnie zapłacimy. Osoba, od której chcemy odkupić np. osiołka ma 2 wyjścia: może przyjąć kwotę, zarabiając w tym wypadku bardzo niewiele (jeśli potrafimy skutecznie blefować) lub całkiem sporo, w zależności od naszej hojności; albo o ile zależy jej na zatrzymaniu karty, musi wyłożyć kwotę większą niż zaproponowana przez nas. Zarobione w ten sposób pieniądze pozwalają nam na dalsze pozyskiwanie poszczególnych zwierząt. Gracz, któremu skończą się pieniądze nie może odmówić sprzedarzy kart i co za tym idzie zmuszony jest przyjąć każdą zapłatę (a może ona wynosić nawet 0). Na końcu, gdy wszystkie grupy zostają skompletowane przemnażamy wartość zdobytych rodzin przez ich liczbę i wyłaniamy zwycięzcę.



Mnie udało się zebrać wszystkie psy, barany oraz świnki i wygrałam! :)

Poza wymienionymi wyżej grami, przez mój długi weekend przewinął się również Rummikub, Mastermind oraz Lips (karaoke na konsolę Xbox), nie zabrakło starego dobrego Rayman'a a męska część towarzystwa przypomniała sobie również o Call of Duty i Fifie.

Jak widzicie czas wolny od pracy obfituje tu we wszelkiego rodzaju gry, mniej lub bardziej wymagające skupienia oraz logicznego myślenia, jednoczące pokolenia i dostarczające masy pozytywnych emocji. Mówi się, że w każdym z nas drzemie dziecko- ale czy musimy być dziećmi by czerpać radość z chwil dzielonych z najbliższymi przy dominie czy mikrofonie? Sądzę , że nie... A wy jak myślicie?

Buziaki i do zobaczenia!